Zanim zaczniemy opowiadać o przygodach, tych złych i dobrych, zależy mi, aby czytelnik zrozumiał dokładnie powody tej wyprawy oraz genezę mojej decyzji, żeby rzucić wszystko i jechać na rowerze do Kapsztadu. Przy okazji odpowiem też na jedno z najczęściej zadawanych mi pytań. Namalowanie obrazka Mateusza przed wyprawą jest dla mnie tak ważne, ponieważ czytając kolejne teksty, czytelnik z łatwością spostrzeże moją ewolucję, która dla mnie przynajmniej, jest w tym wszystkim najbardziej fascynująca. Do dzieła.
Odpowiedź na pytanie „dlaczego?!” (często wypowiadane przez pytających z szeroko otwartymi oczami i zauważalną nutą niezrozumienia i wariactwa w głosie) będzie długa i okrężna, ale muszę najpierw zarysować szerszy kontekst, aby stosownie wytłumaczyć podłoże decyzji wyjazdu w tę podróż.
W trakcie pandemii ogromnie mi się poszczęściło. Firma, w której pracowałem, pozwoliła mi na pracę zdalną z Polski. Przeprowadziłem się więc z Dublina do Wrocławia, gdzie spędziłem wspaniałą wiosnę i lato z rodziną i przyjaciółmi, którzy w wielu przypadkach podobnie jak ja, wrócili do Wrocławia ze względu na pracę lub studia zdalne spowodowane pandemią.
W tym okresie czasu zdarzyło mi się parę dwutygodniowych wyjazdów do innych krajów Europy, podczas których przetestowałem koncept pracy zdalnej, ale nie z domu, a na przykład 50 metrów od plaży. Koncept przeszedł test – byłem w stanie wykonywać swoją pracę tak samo efektywnie, lub efektywniej, równocześnie znacznie zwiększając przy tym mój standard życia, ponieważ bliskość dajmy na to rzeczonej plaży, bardzo uprzyjemniała życie i stanowiła miły przerywnik w codziennej rutynie pracy.
W listopadzie 2020 roku wyjechałem na wakacje do Meksyku. Wziąłem ze sobą laptopa firmowego. Zamysł był prosty – 2 tygodnie urlopu, a następnie 2 tygodnie pracy zdalnej, tym razem już nie z Europy. Ponownie chciałem przetestować koncept. Meksyk a Polska (w zależności od dokładnej lokalizacji) to 7 godzin różnicy, czyli jeśli zaczynam pracę o 9:00 czasu polskiego, to w Meksyku będę zaczynać o 02:00. Nie byłem więc pewny, czy ten koncept przejdzie test, ale byłem zdeterminowany, by spróbować.
Koncept przeszedł test, pomimo początkowych tortur związanych z różnymi strefami czasowymi. Przełożyłem więc moje bilety powrotne do Europy. Najpierw przełożyłem je na miesiąc później, następnie na koniec stycznia, a finalnie całkowicie je odwołałem i poprosiłem o zwrot pieniędzy, który dzięki pandemii był możliwy.
Finalnie zostałem w Ameryce Południowej 7 miesięcy, w tym czasie zwiedzając i pracując z Meksyku, Panamy, Kolumbii, Ekwadoru i Peru. Następnie na 2 miesiące przeniosłem się do Egiptu, gdzie spędziłem lipiec i sierpień 2021 roku, zaznając przy tym prawdziwego egipskiego lata (żar co niemiara).
Zarysowawszy kontekst, mogę teraz zacząć odpowiadać na pytanie dlaczego zdecydowałem się rzucić wszystko i wyruszyć na wyprawę.
Podczas tych 9 miesięcy w podróży, opuściłem moją codzienną bańkę i to w dość radykalny sposób. Opisuję w szczegółach to zjawisko w osobnym eseju o bańkach.
Praca stała się w tym czasie czymś zupełnie oddzielnym od mojego życia osobistego. Ludzie, którzy otaczali mnie na co dzień, nie mieli nic wspólnego z moją pracą, szkołą, rodziną itd. Byli to inni podróżujący lub ludność lokalna. Jedynym wspólnym mianownikiem, który mógł spleść moje losy z obcym człowiekiem, były czas i miejsce. Zacząłem więc poznawać osoby, które nie miały ze mną żadnych innych, bardziej precyzyjnych wspólnych mianowników. Ci ludzie zajmowali się najrozmaitszymi profesjami i mieli najróżniejsze zainteresowania, a przy tym ich styl życia był zupełnie inny od mojego. W ciągu tych 9 miesięcy rozmawiałem z dziesiątkami, jeśli nie setkami takich osób. Z ogromną ciekawością słuchałem, w jaki sposób układają sobie życie.
Zacząłem wtedy zauważać coś, co de facto jest dość oczywiste, ale wcześniej nigdy o tym aktywnie nie rozmyślałem. Mianowicie, zacząłem dostrzegać, że sposobów na życie jest dosłownie tyle, ile jest na świecie ludzi. Ja wcześniej znałem tylko jeden schemat, który samoistnie został mi przez lata wtłuczony do głowy – przez rodzinę, przez szkołę, czy patrząc szerzej, ogólnie przez społeczeństwo. Ten schemat brzmiał następująco: ucz się dobrze w szkole, pójdź na prestiżowe studia, znajdź szanowaną i dobrze-płatną pracę, załóż szczęśliwą rodzinę, wybuduj dom itd. W obrębie tego schematu pojawiają się oczywiście (nieznaczne patrząc holistycznie) wariacje to znaczy jedna osoba może zostać lekarzem, a inna prawnikiem, ale patrząc na ten obrazek z daleka, wszystko to tak naprawdę sprowadza się do tego samego sedna. Tymczasem w mojej podróży poznawałem momentami wręcz codziennie osoby, które podążały zupełnie innym schematem – czy z wyboru, czy nie to już osobna kwestia.
Tutaj myślę, że należałoby się zatrzymać i wytłumaczyć z chirurgiczną precyzją mój tok myślenia idąc dalej. Ta ekspozycja na świat poza moją bańką nie spowodowała, że zacząłem myśleć negatywnie o schemacie, którego mnie nauczono, i którym podąża tak wiele osób w moim codziennym otoczeniu, w mojej codziennej bańce. Do tej pory wstrzymuję się od krytykowania tego konkretnego schematu. Nie o to mi tutaj chodzi. Zwyczajnie dostrzeżenie innych schematów spowodowało, że zacząłem sobie zadawać pytanie czy na pewno ten schemat jest odpowiedni dla mnie? Uświadomiłem sobie wtedy, że jedynym sposobem, aby odpowiedzieć na to pytanie, jest zakwestionowanie tego schematu poprzez spróbowanie czegoś bardzo odmiennego. Musiałem przeprowadzić test i zobaczyć, jakie zajdą zmiany, jakie będą pozytywy i negatywy. Dokładnie tak samo jak wcześniej testowałem pracę zdalną spoza Europy.
Te rozważania trwały około pół roku, ale nasiliły się pod koniec mojego pobytu w Ameryce Południowej. Kiedy wylatywałem z Peru do Egiptu, wiedziałem już, że chcę zmienić mój schemat. Wiedziałem, że chcę spróbować diametralnie innego stylu życia. Nie miałem tylko pomysłu, jak to inne życie miałoby wyglądać. To znaczy pomysłów miałem parę, ale żaden z nich nie był dla mnie wystarczająco przekonujący, żeby opuścić mój obecny schemat, który gwarantował mi bezpieczną i wysoką pensję co miesiąc, ubezpieczenie zdrowotne i ogólny komfort życia współczesnego.
Wtedy zadzwonił do mnie Głuchy, mój przyjaciel jeszcze z dzieciństwa. Przeczytał książkę Adama Chałupskiego o jego wyprawach rowerowych. Powiedział mi, że planuje zrobić podobną wyprawę. Wtedy jeszcze, jeśli dobrze pamiętam, wyprawa miała być po Bałkanach. Po pierwszej rozmowie chyba jeszcze nie do końca zrozumiałem, o co dokładnie Głuchemu chodzi. Pamiętam jednak, że ponownie rozmawialiśmy, kiedy byłem już jakiś czas w Egipcie. Wtedy przedstawił mi trochę więcej szczegółów odnośnie wycieczki. Pomysł bardzo mi się spodobał z trzech powodów: 1) był szalony i radykalny, a właśnie takiej zmiany szukałem; 2) był tani, bo rower jest środkiem transportu, a namiot domem; i 3) uwzględniał aktywność fizyczną, a to był obszar, nad którym chciałem popracować, bo nigdy jakiś bardzo sportowy nie byłem.
Pamiętam, że po tej rozmowie telefonicznej powiedziałem, że jadę z Głuchym, samemu jeszcze nie do końca wierząc w prawdziwość tych słów.
Wyprawa ta pozwoliłaby mi przetestować mój obecny schemat i to dość niskim kosztem i z dużą dawką przygody. Robiłbym coś zupełnie innego niż wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia, a przy tym żyłbym na bardzo ograniczonym budżecie, bez domu i z niewielką liczbą rzeczy materialnych. Brzmiało to dla mnie jak wystarczająco ciekawy schemat, żeby zostawić moją dobrą pracę, opuścić ciepły komfort czterech ścian, i ruszyć przez świat rowerem. Dlatego.
Pingback: Z pamiętnika początkującego sprzedawcy: jak poprawiłem wyniki skracając przy tym czas pracy – Mateusz Andrulewicz