Dotarłem do Kamieńca Podolskiego. Głuchy ma parodniowe opóźnienie ze względu na przeziębienie, więc dołączy w poniedziałek. Ten to ma pecha — najpierw rozwala sobie kolano, a później, kiedy jest już gotów do jazdy łapie go przeziębienie. Znalazłem sobie w promieniu 100 km parę miejsc do zeksplorowania, więc nie powinienem się nudzić do jego przyjazdu. Ukraina ma naprawdę dużo do zaoferowania turystycznie.

Jestem teraz w trakcie 14-dniowego eksperymentu, podczas którego przestałem zupełnie jeść proste węglowodany i skupiam się na jedzeniu jak największej ilości zdrowych tłuszczów (białko samo za tym idzie). Zamysł jest taki, że spożywając głównie zdrowe tłuszcze, nauczę organizm czerpać energię właśnie z tłuszczu, a nie z węglowodanów. Dzięki temu później organizm powinien efektywniej przetwarzać odłożony w ciele tłuszcz na energię. Dzięki temu będę mógł jeździć dłużej i intensywniej bez jedzenia. Uwolni mnie to od nieskończonych zastrzyków glukozy w postaci bananów, batonów, czekolady itp.
Inspiracją do eksperymentu jest książka Natural Born Heroes autorstwa Christophera McDougalla opowiadająca o Kreteńskich (z greckiej Krety) pasterzach toczących wojnę partyzancką z Niemcami w trakcie drugiej wojny światowej. Pasterze ci potrafili biegać dziesiątki kilometrów dziennie po agresywnym terenie, żywiąc się przy tym oliwkami i czymś w rodzaju tłustego rosołu ze ślimaków. Autor zarysowuje, co działo się na Krecie, a przy okazji analizuje lokalnych herosów i aplikuje ich fizjologiczne adaptacje do sportów długodystansowych opierających się na wytrzymałości (maratony, triatlony, biegi ultra itp.).
Na razie jestem zadowolony z efektów eksperymentu. Zrobiłem przedwczoraj 70 km i 800 m wzniosu na czczo, bez grama jedzenia. Po trasie zjadłem i jeszcze poszedłem zwiedzać Czortków. Musiałem jedynie w trakcie jazdy pilnować, żeby tętno nie przekraczało 3 strefy tętniczej. Kupiłem przed wyjazdem najprostszy monitor pracy serca od Garmina (Garmin HRM-Dual). Noszę go w trakcie prawie każdej jazdy. W kontekście tego eksperymentu jest teraz niesamowicie przydatny, bo widzę na zegarku w czasie rzeczywistym, jak szybko pracuje moje serce.
Bardzo ciekawe są dla mnie takie eksploracje — pracując przy biurku, nigdy się nie zastanawiałem nad tego typu zagadnieniami.
Tymczasem jadę nad Dniestr rozłożyć pierwszy raz namiot na Ukrainie. Dziś rano przeszedłem się po Kamieńcu Podolskim i chyba znalazłem idealne miejsce na obozowisko niemalże w samym środku miasta, ale w gęstym lesie i z dala od ludzi.
Pozwolę sobie skomentować ten wpis retrospektywnie.
Ostatecznie eksperyment z tłuszczem (czyli de facto diety keto) nie wyszedł z trzech powodów:
- Zdrowy tłuszcz jest drogi. Awokado, nerkowce, oliwa z oliwek — wszystkie te produkty są znacznie droższe niż proste węglowodany. Widziałem to, kiedy porównywaliśmy z Głuchym paragony po zakupach w sklepie spożywczym. Chleb z szynką będzie kosztował tyle, co jedno awokado. Musiałem, więc pilnować balansu mikroskładników nie tylko w sensie odżywczym, ale także w kontekście mojego budżetu dziennego
- Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Często gościłem u ludzi mieszkających w miejscach, przez które przejeżdżałem. Często dostawałem jedzenie za darmo od mijanych ludzi. Podarki mogły być najróżniejsze — od suchego chleba po zapiekane papryki nadziewane ryżem. Zresztą, niespecjalnie miało to znaczenie. Było za darmo, a ja byłem głodny, więc jadłem bez większego zastanowienia. Kiedy ktoś dawał mi słoik dżemu, który zdecydowanie nie było keto, co miałem zrobić? Wziąć i wyrzucić? Odmówić? Czasem odmowa było w porządku, ale często po prostu nie chciałem odmawiać i czułem, że nie wypada. Więc brałem i jadłem.
- Lokalne specjały często będą miały węglowodany. Na Ukrainie wareniki i dieruni (placki ziemniaczane). W Bułgarii banica. W Mołdawii przepyszne jabłka. W Grecji bougatsa. Jeśli chciałem próbować lokalnego jedzenia, zwykle oznaczało to jedzenie węglowodanów.
Warto także skomentować ostatni paragraf tego wpisu. Wydawało mi się, że jestem nie wiadomo jakim skautem, pisząc ten akapit. I rzeczywiście. Rano byłem wtedy na zwiadzie i znalazłem miejsce, które lokalizację miało świetną. Nie musiałem wyjeżdżać rowerem za miasto, więc następnego ranka byłem zaraz obok wszystkich atrakcji Kamieńca Podolskiego.
Nie lada niespodziankę miałem, kiedy wczesnym popołudniem rozłożyłem namiot zaraz obok rzeki. W Kamieńcu Podolskim jedną z atrakcji turystycznych jest przejazd korytem rzeki wojskową amfibią. Okazało się, że rozbiłem namiot zaraz obok miejsca, w którym amfibie wyjeżdżają z rzeki. Wyrwał mnie z namiotu ryk silnika, a kiedy wychyliłem głowę na zewnątrz, ujrzałem tylko amfibię pełną turystów patrzących się na mnie w rozbawieniu lub ze zdziwieniem. W sumie przejechały obok mojego obozu cztery takie amfibie, dwie po południu i dwie z rana. Taki ze mnie skaut.

Trasy wspomniane w tym rozdziale:
Dokładną mapę oraz statystyki znajdziesz w powyższych linkach.