Tych, którzy nie czytali jeszcze części pierwszej, zapraszam tutaj.
Wstałem rano następnego dnia, pożegnałem się z Saszą, Maszą i Maksem, a następnie ruszyłem wzdłuż rzeki w poszukiwaniu sklepu i jedzenia na śniadanie. Szedłem mniej więcej w tym kierunku, gdzie wiedziałem z wczorajszej rozmowy z rybakami, że jest cywilizacja.
Po drodze odwiedziłem wspomniany klasztor, który jest powodem całego turystycznego zamieszania w okolicy Bakoty. Przy punkcie widokowym klasztoru zagadała mnie starsza pani sprzedająca pirożki (bułki słodkie, smaczne) nadziewane jabłkami. Opowiedziała mi całą historię okolicy.
Po około 3 km malowniczego spaceru dotarłem do wsi Horaivka, która okazała się epicentrum miłych ludzi. Wszyscy odpowiadali na moje dzień dobry i uśmiechali się. A z jaką werwą jeden pan tłumaczył mi, gdzie jest magazin (czyli po ukraińsku sklep). Zrobiłem w sklepie zapasy na obiad i kolację i ruszyłem nieco inną drogą z powrotem na kemping. Nie było mnie tam już od 4 godzin, a na kempingu zostawiłem rower i namiot z całym moim dobytkiem, więc trochę się stresowałem.
Idę sobie przez wieś, mówiąc przy tym wszystkim dzień dobry, a tu nagle nieznany mi mężczyzna w średnim wieku z kotem pod bluzą zaczyna mnie zagadywać zza płotu. Odpowiadam na jego ukraiński po polsku, a on perfekcyjnym polskim zaprasza mnie na kawę, a tak w ogóle to powinienem u niego spać, bo na dworze jest zimno. Nie jestem jeszcze przekonany, ale dosiadam się do niego i jego towarzyszy Częstuje mnie przepyszną zupą z dyni (z niuansów językowych to na dynię mówi się melon po ukraińsku). Przynosi gorącą herbatę. Mówi, że za darmo mogę u niego spać i wziąć prysznic, a gdyby na dworze padało, to wręcz zmusiłby mnie, żebym tak zrobił. Zaczynamy rozmawiać.

Facet nazywa się Sergiusz. Studiował w Lublinie dawno temu, a teraz rozkręca agroturystykę tu w Bakocie. Równocześnie jest nauczycielem polskiego i robi milion innych rzeczy. Kiedy już kończę zajadać się zupą z melona, zaczynam rozglądać się po agroturystyce. W jego ogródku zauważam przyczepkę całą obklejoną naklejkami i z intrygującą mapą. Okazuje się, że Sergiusz wraz z żoną zjechał na rowerze 31 krajów. Ich ostatnia wyprawa dookoła Europy była sponsorowana. Na dodatek Sergiusz poprzez wyprawy zbudował kilkutysięczną bazę fanów, która teraz często odwiedza go w jego agroturystyce.
A teraz uwaga. 0,5 hektara ziemi i 3 chaty Sergiusz kupił za około 3 tys. dolarów. Bez wcześniejszego doświadczenia w majsterkowaniu począł naprawiać i reorganizować chaty, tworząc przy tym przytulne i niezwykle klimatyczne miejsce. Ściany wewnątrz pokryte są najdziwniejszymi przedmiotami jak np. 100-letnie grabie czy żelazko na węgiel.

Byłem tak pod wrażeniem historii Sergiusza, że w pośpiechu wróciłem na kemping, spakowałem manatki i pojechałem z powrotem do agroturystyki spędzić tam noc.
Wieczór spędziliśmy, popijając lokalne wino i piwo. Ja słuchałem opowieści Sergiusza, pytając przy tym o wszystko, co możliwe — poczynając od wypraw rowerowych, przez różnice językowe między ukraińskim a rosyjskim, a kończąc na wojnie krymskiej i obecnym prezydencie Ukrainy.
Sergiusz powiedział mi potem, dlaczego do mnie zagadał. Powodem był drewniany kij, z którym szedłem. Powiedział, że kiedy zobaczył ten kij, wiedział, że jestem wędrownikiem, a nie byle jakim turystą. Swój rozpozna swego. A ja zawsze noszę ze sobą kij, idąc pieszo, na te przeklęte wiejskie psy.

Dziękuję Sergiusz za gościnę i wspaniały wieczór! Zainteresowanych wizytą w agroturystyce Sergiusza zapraszam tutaj i serdecznie polecam.