Drugi dzień trasy do Bukaresztu mija spokojnie. Po prostu jadę przed siebie, bez większych przygód. Czasem potrzebne są i takie dni. Godzinę przed zmrokiem po raz pierwszy podejmuję wyzwanie i próbuję pochodzić po mijanej po drodze wiosce i popytać ludzi, czy nie mógłbym się przespać w namiocie na ich ogródkach, co by z sobakami w lesie nie spać. Pytam czterech osób. Dwie nie mają jak mnie przenocować, a dwie mówią kategoryczne nie. Trudno. Jednak będzie z sobakami w lesie. Warto było spróbować.
Przez to całe wypytywanie tracę 45 minut. Robi się już powoli ciemno, a ja jestem bardzo zmęczony i nadal nie wiem, gdzie będę spać. Jadę drogą, ale wszędzie dookoła mnie są rozległe po horyzont pola, od czasu do czasu przecięte w poprzek cienką linią drzew, która zdaje się służyć za granicę między jednym polem a drugim. Te pola potrafią być dosyć problematyczne w niektórych regionach Ukrainy. Podobnie było w okolicach Lwowa i Tarnopolu. Niespecjalnie można na nich obozować, ponieważ: a) ziemia o tej porze jest zaorana i przez to wilgotna i nierówna; b) pole to teren prywatny i c) na polu jest się zupełnie odsłoniętym dla ludzi i dla pogody (deszcz czy wiatr.
Prę więc naprzód, aż w końcu znajduję zbawienny lasek, ładny i spokojny. Jesienne drzewa nie mają już liści, więc zasypiam przy dźwięku deszczu uderzającego o ściany namiotu.

Trzeciego dnia docieram w końcu do Izmaiłu. Znajduję tam supermarket i kupuję dużo pysznego jedzenia. Na Ukrainie można czasem znaleźć sklepy, które mają sekcje z gotowym, domowym jedzeniem nakładanym przez panie za szklaną ladą tak jak u nas kiedyś. Kupuję dieruni (placki ziemniaczane), sałatkę krabową (taka nasza jarzynowa tylko z krabem zamiast jajka), buraczki i takie śmieszne kulki, które są czymś w rodzaju naszego sernika z rodzynkami tylko zlepionego w kulę.
Izmaił jest pełen agencji marynarskich i, co za tym idzie, marynarzy. Przy studni poznaję marynarza, fajny gość. Opowiada, że pływa do Mozambiku i Kenii na wielkich frachtowcach eksportujących gaz. Mówi, że w Izmaile jest nudno i i tak nie ma co robić, więc nie przeszkadza mu, że zwykle jedna taka podróż potrafi trwać rok lub nawet dwa lata.

Za Izmaiłem rozpoczyna się najciekawsza część tej trasy. Niedługo po wyjeździe z miasta wjeżdżam na drogę prowadzącą przez wielkie rozlewiska Dunaju. Po jednej stronie drogi widzę Dunaj ciągnący się aż po horyzont. Po drugiej stronie drogi widzę gęste trzciny, także ciągnące się po horyzont. Wiosną turyści przyjeżdżają tu oglądać białe pelikany. Ja pelikanów nie widzę, bo teraz nie ma sezonu, ale i tak nie jestem w stanie uwierzyć, że tak piękne miejsca znajdują się rzut beretem od mojego domu.

Trasy wspomniane w tym rozdziale:
Dokładną mapę oraz statystyki znajdziesz w powyższych linkach.