Rozdział XII: Iście królewskie przyjęcie

Dostaję od rodziców Tomera wyprawkę jak do szkoły. Mama Tomera daje mi 10 ugotowanych jajek na twardo, a do tego słoik zakuski (takie jakby leczo tylko gęstsze), słoik rumuńskiej pasty z czerwonej papryki i słoik salata de vinete, czyli pasty z bakłażana. Tutaj w Rumunii ludzie mają zwyczaj konserwowania warzyw na zimę. Widzę to już wcześniej w cerkwiach oraz w mijanych wsiach. Mama Tomera tłumaczy mi, że nie lubią zimowych warzyw ze szklarni, więc po prostu pod koniec lata kupują kilogramy bakłażana, pomidorów, papryki itp. i zmieniają je w różnego rodzaju przetwory warzywne, które później idą do słoików. Rumuni nazywają te przetwory sałatkami, ale tak naprawdę to są jakby gęste sosy. Prowiant jest fantastyczny, to rumuńskie jedzenie jest przepyszne i bardzo przyjazne tym nielubiącym mięsa. W sklepach można też kupić icre de fasole, czyli taki hummus tylko z białej fasoli. Serdecznie polecam.

Pierwszy dzień na trasie po 6 dniach przerwy idzie dobrze. 50 km zlatuje tak szybko, że uśmiecham się, kiedy widzę na liczniku, że już tyle przejechałem. Podczas przerwy w Bukareszcie biegam dwa razy. Kieruję się sugestiami Garmina odnośnie tempa biegu, tak żeby tym bieganiem cały czas pchać moją wydolność do przodu. Pokochałem ten zegarek podczas tej wyprawy. Od osiemdziesiątego kilometra zaczynam się męczyć. Czuję, że coś jest nie tak z rowerem – od czasu do czasu zarzuca mi jakoś dziwnie tyłem i słyszę, że co jakiś czas z przodu klocki hamulcowe dotykają tarczy nawet kiedy nie hamuję.

Po około 130 km widzę klasztor zaraz przy drodze. Zakonnik nie mówi po angielsku, ale udaje się wytłumaczyć, że chciałbym rozłożyć namiot gdzieś na terytorium klasztoru. Zakonnik dzwoni do szefa. Wygląda na to, że udaje się ugrać bezpieczny nocleg. Jestem zaskoczony, kiedy Julian prowadzi mnie do środka ciepłego budynku i otwiera przede mną drzwi przytulnego pokoju z (ponownie) wielkim łóżkiem. Mam szczęście, że pierwsza noc po opuszczeniu bukaresztowego komfortu nie zostanie spędzona na dworze, bo w ciągu tych 6 dni przerwy zrobiło się już naprawdę zimno. Rano na dworze widzę przymrozki.

Wjazd do klasztoru w Crângu z drogi głównej.

Julian przynosi mi na srebrnej tacy purée ziemniaczane (pyszne, bo gorące), chleb i mięso. Wraca dwie godziny później po tacę. Tłumaczę mu, że nie jem mięsa. Mówi, że nie ma problemu i wraca z tą samą tacą zastawioną oliwkami, daktylami, owocami, chlebem i zakuską.

Jutro będę jechał do Turnu Măgurele skąd wzdłuż granicy z Bułgarią i wzdłuż Dunaju będę kierować się na Calafat, gdzie przekroczę granicę. Cieszę się na tę trasę – nie zobaczyłem ogromnej Transylwanii na północy Rumunii, ale za to zjadę tę płaską, południową część Rumunii idealnie ze wschodu na zachód.

Widok z okna mojego klasztornego pokoju.

Trasa wspomniana w tym rozdziale:

Dokładną mapę oraz statystyki znajdziesz w powyższym linku.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s