Rozdział XXII: Wściekły Zeus w mojej alternatywnej rzeczywistości

Jest 17:15, a ja właśnie jestem na wylotówce z Larissy. Z tego co opowiadał mi Greg, będę teraz jechać wielką grecką równiną. Greg uprzedzał, że w tym rejonie może mi być ciężko znaleźć las. W głębi duszy raczej nastawiam się na dojazd do Meteorów, a konkretniej do Kastraki, wsi u ich podnóża. Skoro teren nie sprzyja, a na dodatek jest już ciemno, nie łudzę się, że znajdę odpowiednie miejsce na rozbicie obozu.

Istnieje ciemność i ciemność. Ja jadę w tej drugiej. Samochodów jest raczej niewiele, pomimo że droga to ekspresówka z szerokim poboczem i dwoma pasami w każdym kierunku. Dookoła mnie nie ma nic prócz czerni. W odległości kilkudziesięciu kilometrów od drogi widzę sylwetki niskich wzgórz rozświetlane od czasu do czasu przez bijące z nieba pioruny. Burza martwi mnie przez chwilę, szybko o niej zapominam. Uświadamiam sobie, że zdążyłem o niej zapomnieć, więc musiała przejść bokiem. Wtedy wali kolejny piorun. Odkąd przyjechałem do Grecji, mam wrażenie, jakby Zeus był wściekły – najpierw ten deszcz i wiatr na Olimpie, teraz burza. Jak na razie pełen pakiet.

Moje myśli, kiedy zapada ciemność, są zabawne. Na początku czuję adrenalinę. To chyba naturalna reakcja na absolut mroku. Adrenalina pomaga, pedałuję szybciej. Sunąc tak do przodu, tworzę w głowie konstrukt, w którym wyobrażam sobie, że światło nie ma tak naprawdę wpływu na rytm życia ziemskiego. Niezależnie od tego czy jest jasno, czy ciemno, cała zawartość mojego konstruktu funkcjonuje tak samo, nieprzerwanie, przez całą dobę. W ten sposób się uspokajam i delikatna panika i adrenalina ustępują, na rzecz skupienia na jeździe.

20 km od Kastraki rozpoczyna się ulewa. Łamię więc oba założenia, które uznaliśmy za absolutnie prawdziwe, wyruszając – nie dość, że jadę po ciemku, jadę też w deszczu. Cała ta sytuacja jest jednak korzystna, jeśli popatrzeć na nią, jak na test sprzętu i psychiki. Wiem już np. po tym przejeździe, że na Afrykę, w której będą momenty jazdy po ciemku, muszę przygotować lepsze oświetlenie.

Namiot rozłożony pod dachem w kempingowej jadalni.
Właściciel kempingu w Kastraki zlitował się nade mną i pozwolił mi rozłożyć namiot w „jadalni”, pod dachem. Mogłem więc wysuszyć ubrania rowerowe po jeździe w deszczu i nie martwić się mokrym namiotem na następny dzień.

Pominę w tej historii walor turystyczny samych Meteorów. Jest on oczywisty, biorąc pod uwagę popularność tego miejsca. Wspomnę tylko, że zwiedzanie ich na rowerze sprawia mi ogromną frajdę. Droga dookoła klasztorów, jadąc od Kastraki, jest bardzo stroma, ale po paru kilometrach łagodnieje i pozwala skupić się na otaczających widokach. Jeżdżę tamtędy wielokrotnie, rano i na zachód słońca.

Widok na jesienne Meteory, u szczytu góry klasztor.
Nie byłem w Meteorach latem, ale jesienne kolory zdają się dodawać tutejszemu krajobrazowi jeszcze więcej zapierającego dech w piersiach uroku.

W Meteorach poznaję Marka, Holendra, który wraz z żoną i dwójką dzieci jeździ po świecie camperem. Mark wygląda niepozornie, jest chudy jak patyk i wysoki. Ma jednak na koncie wyprawy, które momentalnie sprowadzają mnie do parteru. Oprócz wielokrotnych przejazdów przez Alpy, podczas których pokonywał dziennie po pare tysięcy metrów przewyższenia, Mark przejechał rowerem dwie pustynie: Saharę i Atakamę.

A jazda w dół po stromych i mokrych drogach, której zaznaję, zwiedzając Meteory, też sama w sobie jest przygodą.

Opowiada mi, jak korzystał z Google Earth, planując te wyprawy, aby znajdywać wioski, które na oficjalnych mapach nie istnieją. Jeżeli jest wioska, powinna być woda. Zwykle, w którymś z domów, znajdzie się też mały sklepik – wystarczy tylko popytać mieszkańców, kto jest wioskowym handlarzem. Mark na obu pustyniach całą swoją trasę uzależniał od punktów z wodą. Wspomina, jak parokrotnie zajeżdżał do wiosek, które na zdjęciach satelitarnych sprawiały pozory zwyczajnych, ale w rzeczywistości okazywały się opuszczonymi wioskami ludów koczowniczych. Bywały dni kiedy przez takie sytuacje, Mark musiał robić podwójny dzienny dystans, aby dotrzeć do kolejnego punktu z wodą i uzupełnić zapasy wody.

Bardzo dużo się od niego uczę. Jeszcze tego nie wiem w tamtej chwili, ale niedługo dzięki Markowi ma nastąpić kompletna rewolucja w moim sposobie planowania tras.


Trasy wspomniane w tym rozdziale:

Dokładną mapę oraz statystyki znajdziesz w powyższych linkach.

1 komentarz do “Rozdział XXII: Wściekły Zeus w mojej alternatywnej rzeczywistości

  1. Pingback: Wyprawa rowerowa: jak planować trasy – Mateusz Andrulewicz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s