Jak wygląda przekraczanie granic lądowych na rowerze?
Tak samo, jak przekraczanie granic lądowych samochodem, tylko że (pół żartem pół serio) można wpychać się na chama do kolejki i nie trzeba stać w tych długich korkach.
W czasach pandemii zawsze warto sprawdzić, czy przejście graniczne na pewno jest otwarte. Przy pierwszym przejściu sprawdzałem też jeszcze, czy aby na pewno mogę przekroczyć granicę rowerem. W Budomierzu teoretycznie jest przejście tylko dla samochodów. Zadzwoniłem na numer dyżurny i powiedziano mi, że rower też może przejechać, tylko piesi nie. Później już nigdy nie sprawdzałem, czy przejście jest przystosowane dla roweru – po prostu jechałem. Nie miałem w tym sensie żadnych problemów.
Jeszcze jedna rada – zawsze, kiedy tworzymy z Głuchym trasy (pamiętaj, jadę bez telefonu!), kończę trasę na granicy kraju i w nazwie trasy wpisuję miejscowość, w której przekroczę granicę. Dzięki temu wiem dokładnie, jak nazywa się miejsce, w którym planowałem przekroczyć granicę. Jeżeli mam jakiekolwiek wątpliwości odnośnie przejścia granicznego mogę zapytać o nie miejscowych. Gdybym nie znał jego nazwy, nie byłoby to możliwe. To uratowało mnie na przykład, kiedy miałem przekroczyć granicę ukraińsko-rumuńską. Dzięki temu, że znałem nazwę miejscowości (Orlivka dla zainteresowanych, to Rozdział VIII), mogłem zapytać jeszcze rano, kiedy byłem daleko od przejścia, o której jest ostatni prom i na podstawie tej informacji zaplanować dzień.
Czy miałeś jakiekolwiek problemy na granicach?
Tak, trzy razy. Problemy pojawiały się tylko na przejściach krajów nienależących do UE.
Pierwszy raz kiedy opuszczając Ukrainę i wjeżdżając na Mołdawię, nie dopilnowałem, aby do paszportu wbili mi pieczątkę. Miałem w paszporcie pieczątkę poświadczającą o wyjeździe z Ukrainy, ale nie miałem pieczątki, która pokazywałaby datę i miejsce mojego wjazdu na Mołdawię. O ile w samej Mołdawii nie było to problemem, komplikacje zaczęły się na wyjeździe z Mołdawii – pogranicznik pytał mnie, czemu nie mam tej pieczątki i gdzie i kiedy wjechałem do kraju. Ostatecznie nie wbito mi żadnej mołdawskiej pieczątki, czyli formalnie na Mołdawii nigdy nie byłem. Po wyjeździe z Ukrainy rozpłynąłem się magicznie, a potem po paru tygodniach znów magicznie pojawiłem się z powrotem na Ukrainie. Biurokracja jest doprawdy poetycka.
Drugi problem był na wyjeździe z Pridniestrowia. Na wjeździe do tego pseudokraju otrzymuje się wizę na konkretny okres czasu. Można pogranicznikowi powiedzieć ile planuje się zostać na terenie Pridniestrowia i wtedy pogranicznik wpisze na wizie wskazaną datę. Zostałem w Republice Nadniestrzańskiej o 23 h za długo. Kiedy wyjeżdżałem, grożono mi sztrafem (mandatem) w postaci zakazu wjazdu do Republiki przez dłuższy okres czasu, ale w duchu nagłej inspiracji zmyśliłem, że połamały mi się pedały i musiałem zostać chwilę dłużej, aby kupić nowe. Pogranicznicy puścili mnie bez jakiejkolwiek kary.
Trzeci problem na granicy był z gazem pieprzowym. Z tego co się dowiedziałem, przekraczanie granic z tego typu przedmiotami jest nielegalne. Kiedy pogranicznicy zapytali mnie, czy mam gaz pieprzowy lub jakąś inną broń, z dumą odpowiedziałem, że tak, mam gaz pieprzowy. Niepotrzebnie. Nikt by tego nie sprawdził, a musiałem przez to zapłacić 10 dolarów łapówki (patrz Rozdział VIII).