Psychika jazdy samemu

Czy nie czujesz się samotnie?

Nie, samotność nie jest problemem per se. Na drodze poznaje się mnóstwo przypadkowych osób. Zwykle są to inni turyści lub po prostu mieszkańcy mijanych po drodze miejsc. Jeżeli jestem blisko znanej trasy, poznaję czasem nawet konkretnie turystów rowerowych (np. w Grecji). Brakuje osób bliskich, bo większość nawiązywanych znajomości jest jednak przelotna i ma z góry określony termin ważności.

Czasami rzeczywiście bywają dni, kiedy w ciągu dnia pedałuję, wieczorem rozkładam obozowisko, a następnego ranka wszystko to powtarzam i tak w kółko przez parę dni. Wtedy odczuwam samotność. Nie trwa ona jednak zwykle wystarczająco długo, żeby naprawdę zaczęła mi doskwierać. Dużo bardziej samotność przeszkadzała mi na początku wyprawy, kiedy po raz pierwszy rozdzieliliśmy się z Głuchym jeszcze w Kielcach. Wtedy było mi ciężko, ale bardziej chyba dlatego, że samemu wszystko było trudniejsze.

Dla mnie najtrudniejsze w podróżowaniu solo nie jest sam fakt bycia samemu, ale bardziej jego konsekwencja. Będąc samemu wszystko, co mi się przydarza, niezależnie czy dobre, czy złe, przeżywam ja sam. Kiedy przydarzają mi się dobre rzeczy, jest to przyjemne, ponieważ egoistycznie rzecz biorąc, nie muszę się moim szczęściem (lub jedzeniem) z nikim dzielić. Z drugiej jednak strony, kiedy dzieją się rzeczy złe, cały ciężar spoczywa na moich ramionach. Jeżeli na drodze spotykam jakąkolwiek przeciwność losu, sam muszę się z nią zmierzyć. Wszelkie decyzje, które podejmuję w takich chwilach, podejmuję sam. Zawsze kiedy to tłumaczę, mówię po prostu, że przeżywam te momenty x10. Wydarzenia, które w grupie możnaby było potraktować jako żart, dla mnie solo mogą przerodzić się w traumatyczną sytuację o dużym ciężarze psychicznym.

To brzemię, które spoczywa tylko na moich dwóch ramionach, jest odczuwalne, ciężkie i na dłuższą metę bardzo męczy psychicznie. Powoduje, że kiedy złapisze się dosłownego bezpieczeństwa, trzymasz je kurczowo i nie chcesz za nic puścić. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, czuję je głęboko w klatce piersiowej. 

I tym sposobem dochodzimy do prostego wniosku: każdy Frodo potrzebuje swojego Sama, a każdy Sam potrzebuje swojego Frodo.

Czy nie boisz się jechać samemu?

Nie. Zwykle strach pojawia się na początku. Kiedy rozdzielam się z kompanem podróży, pierwszy dzień lub dwa będą trudne. Jest duża szansa, że będę się wtedy bał – w nocy choćby najmniejszy szelest postawi mnie na nogi. Jedząc kolację samemu w wielkim pustym lesie, będę wyczulony na nawet najmniejszy ruch wywołany spadającym z drzewa liściem. Po paru dniach ta nadwrażliwość ustępuje. Przyzwyczajam się do bycia samemu i uczę się polegać wyłącznie na sobie. Widzę, że jestem w stanie sobie poradzić nawet w tych trudnych sytuacjach, więc powoli nabieram zaufania do samego siebie. Zaczynam wierzyć w swoje własne możliwości. Strach mija.

Zresztą, nawet gdybym się bał, to co mam zrobić? Zatrzymać się na środku drogi? I co dalej? Nie ma wyboru, trzeba jechać do przodu.

Dlaczego nie odpuściłeś i zdecydowałeś się kontynuować wyprawę samemu?

A jaką miałem alternatywę? Rzuciłem wszystko dla tej wyprawy (patrz wpis o genezie wyprawy). Kiedy Głuchy odpadł ze względu na niefortunną kontuzję, musiałem jechać dalej, nie miałem do czego wracać.